poniedziałek, 14 września 2015

Prijović odpowiada na pytania, ma poczucie humoru :)

legia.com: Spędziłeś w Warszawie już trochę czasu. Jak pierwsze wrażenia?
Aleksandar Prijović: - Bardzo dobre. Zostałem ciepło przyjęty i - jak na razie - wszystko przebiega zgodnie z planem. Warszawa to piękne miasto, w którym niczego nie brakuje, a Legia to wielki klub. Czego mogę chcieć więcej?

Może bramek?
- Oj, zdecydowanie. Jestem napastnikiem, więc żyję ze strzelania goli, ale... jestem szczęśliwy, gdy zwyciężamy. Wiesz, na razie rozpocząłem siedem meczów w pierwszym składzie i wszystkie z nich wygraliśmy. To ma duże znaczenie. Być może sam nie trafiłem do siatki, ale otwierałem przestrzeń kolegom, ściągając na siebie obrońców. W futbolu liczą się detale. Oczywiście, chciałbym zdobywać wiele bramek i wierzę, że one w końcu przyjdą.

I te detale dostrzegają zarówno kibice, jak i dziennikarze. Mimo że nie zdobywasz bramek, jesteś chwalony.
- Jeśli rozumiesz futbol, masz świadomość, że na sukcesy składa się mnóstwo malutkich szczegółów. Czasem zdarzy się, że dane zachowanie prawego obrońcy sprawia, że lewy pomocnik strzeli gola. Takie detale mają znaczenie także dla szkoleniowców, którzy zwracają na nie uwagę. Zresztą... jestem dużym chłopem, więc rywale skupiają się na mnie, co sprawia, że inni gracze mają więcej miejsca. 

Sprawiasz wrażenie pozytywnego, uśmiechniętego gościa, który ze wszystkimi jest w stanie znaleźć wspólny język.
- Bo taki właśnie jestem. Zawsze jestem szczęśliwy. Jeśli nie jesteś, jaki jest sens twojego życia? Musisz cieszyć się chwilą, doceniać każdy moment i brać wszystko, co daje ci los. Cieszę się, że trafiłem do Legii i robię wszystko, by pomagać drużynie w osiąganiu sukcesów.

Jak będąc tak pewnym siebie, odnajdujesz się w cieniu Nemanji Nikolicia?
- Jestem pewny siebie, znam swoje zalety, ale jestem bardzo szczęśliwy, że "Niko" zdobył już tyle bramek. Życzę mu, by sięgnął po koronę króla strzelców i zrobił wielką karierę. Potrzebujemy tego samego - zwycięstw. Można je osiągnąć tylko poprzez trafianie do siatki. Nie ma aż tak wielkiego znaczenia to, kto optymalną sytuację zamieni na gola. Myślę, że każdy widzi, że nie jestem samolubnym zawodnikiem. Nawet jeśli dostrzegam szansę na pokonanie bramkarza rywali, oddaję piłkę lepiej ustawionemu koledze. Powtórzę to jeszcze raz: liczy się dobro zespołu.

Mówiłbyś tak samo, gdyby nie chodziło o "Niko"? W końcu jesteście najlepszymi kumplami...
- Ooo, nie podpuścisz mnie. Mówiłbym dokładnie to samo. Jasne, mam super kontakt z Nemanją, jesteśmy kolegami z pokoju i poza boiskiem spędzamy razem dużo czasu. Obaj mamy bałkańskie korzenie, jesteśmy w podobnym wieku, więc wiele nas łączy. Wiesz jednak, że mam dobry kontakt ze wszystkimi chłopakami. Jestem zadowolony, że strzela tyle goli i wierzę, że gdy to ja zacznę trafiać, on również będzie mnie wspierał.

Z kim jeszcze masz dobry kontakt?
- Wiadomo, że najbliżej mi do chłopaków z Bałkanów. Jeśli jednak spojrzymy na resztę zespołu, dużo czasu spędzam też z Michałem Pazdanem, Ondrejem Dudą, Dusanem Kuciakiem, Guilherme czy Bartoszem Bere...

Bereszyńskim.
- Dokładnie. Strasznie trudno wymówić jego nazwisko... Posłuchaj, naprawdę mam dobry kontakt z każdym. Nigdy w życiu nie miałem konfliktu z kolegą z zespołu. Wiadomo, z jednym rozmawiam częściej, z innym rzadziej, bo dzieli nas bariera językowa. W klubie jest też Michał Żewłakow. Poznałem go po transferze do Legii i... mocno się zdziwiłem. Mówi po serbsku, choć nigdy nie grał na Bałkanach i nie uczył się tego języka. Poznał go, rozmawiając z kolegami z innych drużyn. Jestem pod wrażeniem, bo mówi perfekcyjnie. To w ogóle ciekawa postać, która ma za sobą bogatą karierę i doskonale rozumie futbol. Klub ma dużo szczęścia, posiadając go w swoich szeregach.

To może warto nauczyć się polskiego?
- Cały czas się uczę. Rozumiem już trochę słówek, szczególnie tych niegrzecznych (śmiech). Język futbolu jest prosty do zrozumienia, więc komunikacja na boisku nie jest problemem. Kiedy chłopaki dyskutują w szatni, staram się słuchać i próbuję ich rozumieć. Raz wychodzi mi to lepiej, raz gorzej, ale z każdym dniem będę się pod tym względem rozwijał. Zwróć uwagę, że nasze języki są do siebie podobne, więc będzie mi łatwiej niż kolegom z Brazylii. Potrzebuję kilku miesięcy. Wiem, że to ważne, bym potrafił bez trudu rozmawiać z kibicami. Znam kilka języków, więc dobrze będzie dołożyć do nich polski.

Ivica udzielił pierwszego wywiadu po polsku po trzech miesiącach. "Challenge accepted"?
- Huhu, duże wyzwanie. A kiedy ty przeprowadzisz wywiad po serbsku?

Ja? Po serbsku?
- No pewnie, przecież jest w drużynie wielu chłopaków z Bałkanów. Stanowimy około 30 procent ekipy! (śmiech) Żartuję. Mówiąc serio, będę się starał. Jestem zbyt nieśmiały, żeby zacząć mówić już teraz. Najpierw chcę poznać więcej słówek, a później będę próbował układać te pojedyncze puzzle w całość. Daj mi jeszcze trochę czasu.

Dwa lata temu pewien piłkarz o bardzo podobnym charakterze do twojego - Dossa Junior - powiedział mi: "Każdy zawodnik chce być rozpoznawalny, chce być najlepszy, chce cieszyć się szacunkiem i być kochanym przez kibiców". Podpisujesz się pod tym?
- Jasne. Myślę, że to nic miłego, gdy nie jesteś ciepło przyjmowany na stadionie przez swoich własnych kibiców. Chcę być najlepszy. Zawsze chciałem. Teraz robię wszystko, by z każdym dniem stawać się coraz lepszy. Chciałbym, by kibice mnie pokochali. W każdym spotkaniu daję z siebie maksimum możliwości i wierzę, że to zaprocentuje. Widzisz... jestem osobą, którą się albo kocha, albo nienawidzi. Nie ma nic pomiędzy. Wiem, że będą osoby, które będą mnie darzyć sympatią nawet wówczas, gdy przez kilka meczów nie trafię do siatki, ale mam też świadomość, że nie zabraknie takich, którzy nie przekonają się do mnie, nawet jeśli będę regularnie zdobywał hat-tricki. Dla mnie ważne jest jedno: by szanowali mnie kibice Legii. A reszta? Mam to gdzieś. Im bardziej kibice rywali mnie nienawidzą, tym lepszy się staję.



Jakie jest twoje hobby?
- Hmmm... cóż, nie jestem wędkarzem, nie gram w karty, nie przepadam za komputerami. Trudno powiedzieć. Lubię samochody, ale to raczej nie hobby. OK, uwielbiam spacery z moim psem.

Widziałem, że to bestia.
- O tak - jak ja (śmiech). Zawsze wybierasz psa podobnego do siebie.

W takim razie ty musisz być właścicielem tego białego.
- O nie, nie, nie! Nie podpuszczaj mnie. Ludzie, widząc nas na ulicy, zawsze się śmieją - duży chłop z wielkim zwierzakiem i kobieta z małym pieskiem. Niebezpieczna kombinacja.

Ty w ogóle chyba jesteś niebezpieczny...
- A żebyś wiedział! Kiedyś trenowałem kick-boxing, muay thai i inne sztuki walki. Uwielbiam ten rodzaj sportu, jednak to zbyt niebezpieczne dla piłkarzy, więc kilka lat temu musiałem przestać. Niczego jednak nie zapomniałem, więc bądź ostrożny ze swoimi pytaniami (śmiech).

Wiesz, że mamy Legia Fight Club?
- Tak, słyszałem! Byłbym zachwycony, mogąc wziąć udział w treningu. Muszę porozmawiać ze szkoleniowcem. Już nie mogę się doczekać.

Teraz już wiem, co stało się z tymi dwoma gośćmi z Zorii...
- Cóż... jestem "big boy". Zniszczyłem ich obu.


Jakby się dało, zniszczyłbyś pewnie też każdego, kto ci podpadnie. Na początku swojej przygody z Legią pokazałeś, że o rodzinę będziesz walczył jak lew.
- Mówisz o sytuacji z Instagrama?

Tak...
- Słuchaj, rodzina jest dla mnie na pierwszym miejscu. Zawsze. Nigdy wcześniej nie byłem w mediach społecznościowych, więc nie miałem pojęcia o istnieniu internetowych trolli. W przeszłości nikt nie podszedł do mnie na ulicy i nie obraził lub w niegrzeczny sposób nie wypowiedział się o moich bliskich. Zareagowałem dość impulsywnie, zdaję sobie z tego sprawę. Zawsze jednak powtarzam: nie zachowuj się w taki sposób, w jaki nie chciałbyś, aby zachowywano się wobec ciebie.

Jaka jest twoja największa wada?
- Hmmm... trudne pytanie... Byłem bardzo niecierpliwy. Zdarzało mi się zachowywać zbyt emocjonalnie w niektórych sytuacjach. Nauczyłem się jednak nad tym panować.

Więc to już nie jest wada. Coś innego?
- Nie. Jestem perfekcyjny, nie mam wad (śmiech).

Dossa, co ty tu robisz? To sprawdzę cię jeszcze raz. Kto jest najlepszym piłkarzem Legii?
- Kto jest najlepszym piłkarzem Legii? Hm... Ja.

Teraz już jestem pewien. Jesteście identyczni.
- Co mogę powiedzieć? Jestem pewny siebie (śmiech).

A jaka jest twoja największa zaleta?
- Zrobię wszystko, by wygrać. Od zawsze. Nie tylko w futbolu. Jeśli stawiam sobie jakiś cel, osiągam go. Spełniam wszystkie swoje marzenia. Chciałem mieć wspaniałą i piękną żonę - mam ją. Chciałem żyć w szczęśliwej rodzinie - spełniło się. Chciałem być piłkarzem - jestem. Marzyłem o grze w reprezentacji - udało się zagrać w tych młodzieżowych, ale jeszcze wszystko przede mną. Chciałem trafić do dużego klubu - jestem w Legii. Chciałem jeździć dobrymi samochodami - nie narzekam. Osiągam wszystko to, na czym zależało mi, gdy byłem małym chłopcem. Mam jeszcze trochę marzeń i wiem, że ciężką pracą je osiągnę.

Co jest najważniejsze w byciu piłkarzem?
- Wiara w siebie. Jeśli ci jej brakuje, niczego nie osiągniesz. Jeśli ty w siebie nie wierzysz, jak inni mają ci zaufać i dać szansę? Ciężka praca popłaca. Nawet jeśli pojawiają się przeszkody, musisz pokazać charakter, przezwyciężyć je, a w końcu zostaniesz za to nagrodzony. Mam wielu znajomych, którzy chcieli grać profesjonalnie w piłkę. Na początku nie zarabiali zbyt dobrze, ale wystarczająco, by sobie poradzić. Żyli poza domem. Nie mieli przy sobie bliskich. W pewnym momencie powiedzieli: "Je***ć to wszystko. Nie dam rady dłużej". Poddali się, a przecież czasem wystarczy jeden mecz, jedna akcja, która odmieni wszystko. Akcja, dzięki której przejdziesz do wielkiego klubu i zaczniesz zarabiać duże pieniądze. Musisz wierzyć w siebie. To leży u podstaw sukcesu.

Lubisz być traktowany jak gwiazda?
- Nie dbam o to. Każdy lubi być traktowany porządnie. Wystarczy, że będzie się mnie szanować, a wówczas ja odwdzięczę się tym samym. Jak już mówiłem: traktuj ludzi tak, jak chciałbyś, aby oni traktowali ciebie. Jeśli ludzie zrobią ze mnie gwiazdę, będzie to niezależne ode mnie. Sam się nią nie uczynię. Ja jestem sobą, mam swój charakter i nie staram się udawać kogoś, kim nie jestem. Każdy nazywa mnie "Zlatanem"... Czy myślisz, że staję przed lustrem i mówię: "Hej, Zlatan, dobry mecz!"? Proszę cię... OK, obaj mamy długie włosy, ale jeśli pokazałbym ci zdjęcia mojego brata, zobaczyłbyś, że to u nas wieloletnia tradycja. Nie kopiowałem go. Bóg stworzył mnie takiego. A że Ibrahimović jest podobny? Nie mam na to wpływu.

Ale gdy ktoś mówi na ciebie "Zlatan", nie masz nic przeciwko.
- Uśmiecham się. Jeśli ktoś porównuje mnie z najlepszym napastnikiem na świecie, jak mógłby być to dla mnie problem? Ma wszystko. Poza tym wygląda jak ja. Musi być najlepszy (śmiech).

Jesteś prowokatorem?
- Kiedy byliśmy w Albanii, bardzo chciałem wejść na boisko. Jestem pewien, że strzeliłbym gola. I wtedy też pokazałbym te trzy palce. Lubię, gdy ludzie są przeciwko mnie. To sprawia, że czuję się jeszcze mocniejszy. I pieprzę ich wszystkich. Sam przeciw wszystkim. Tam, w Albanii, byłem bardzo nabuzowany atmosferą. Niestety, nie zagrałem. Ale "Niko" strzelił!

Skoro lubisz, gdy cię nienawidzą, poczekaj na mecz z Lechem w Poznaniu. Będzie się działo.
- I świetnie. Gdy strzelę im gola, to oni poczują moją nienawiść (śmiech).

Pamiętasz swój pierwszy mecz na podwórku?
- Nie pamiętam osobiście, ale opowiadał mi o nim tata. Strzeliłem samobója. Miałem tylko pięć lat, więc nie wiedziałem, na którą bramkę atakować. Pobiegłem do tej, która znajdowała się bliżej i sieknąłem gola. Ojciec wytłumaczył mi, że to działa trochę inaczej. Później już trafiałem do tej odpowiedniej.

Futbol fascynuje cię od tamtej pory?
- Tak. Nie rozstawałem się z piłką, spałem z nią, zabierałem ją nawet do szkoły. Grałem przed lekcjami, na przerwach, zaraz po nich. Wiedziałem, czego chcę i nigdy nie bałem się ciężkiej pracy. W dziewiątej klasie trenowałem kilka razy dziennie. O piątej rano tata wysyłał mnie na bieganie, od ósmej do dziesiątej byłem w szkole, później - do dwunastej - ćwiczyłem indywidualnie, a o piątej po południu biegłem na zajęcia mojej drużyny. Gdy widziałem, że trudno mi będzie osiągnąć swój cel, pracowałem jeszcze ciężej.

W szkole byłeś najlepszym piłkarzem?
- Totalnie, w całym regionie.

I zawsze napastnik?
- Zawsze. Kiedy trafiłem do Sankt Gallen, wszyscy rywale mówili, że jestem dwa lata starszy. Tak uważali, patrząc na moje warunki fizyczne. W sumie trochę się im nie dziwię, bo trafiałem nawet z połowy boiska (śmiech). W juniorskich rozgrywkach zawsze byłem najlepszym strzelcem.

Nikt nie chciał zrobić z ciebie obrońcy? A może bramkarza?
- Byłem bramkarzem, sam chciałem! W trakcie międzynarodowego turnieju dla czternastolatków, gdy w ćwierćfinale mierzyliśmy się z Dnipro Dniepropietrowsk, stanąłem między słupkami i obroniłem dwa karne. Wygraliśmy i przeszliśmy dalej.

Jak mogliście wygrać, skoro stałeś na bramce?
- To proste: wziąłem piłkę, przedryblowałem całe boisko i strzeliłem (śmiech).

No tak, mogłem się domyślić...
- Ale później już nie było tak kolorowo. W półfinale graliśmy z Borussią Dortmund. Przegraliśmy 0:5. Puszczenie pięciu bramek to nic przyjemnego.

Nie odpuszczałeś nawet na chwilę.
- Nasz dom znajduje się w sąsiedztwie szkoły. Kiedy tylko widziałem przez okno, że ktokolwiek biega po boisku, od razu leciałem, by do niego dołączyć. Zdarzały się na przykład mecze trzech na pięciu. Zawsze chciałem być w tej mniejszej ekipie, by mieć do przedryblowania więcej rywali.

Inne dzieciaki musiały cię nie lubić.
- Oj, nieprawda. Po prostu wiedziały, że jestem od nich lepszy. Koledzy zawsze podawali mi piłkę i kazali biec przed siebie. Co miałem zrobić? Zabierałem futbolówkę w defensywie i... jazda.

Czyli cię lubili?
- Może ci, którzy nie grali w piłkę, trochę mniej. Jak by to powiedzieć... dużo się biłem. 

I pewnie wygrywałeś.
- Jasne. Ale pamiętam swoją jedyną przegraną walkę.

Ty przegrałeś? Niemożliwe.
- Nie śmiej się. W życiu czasem trzeba poznać gorycz porażki. Zresztą on był dwa lata starszy. Straszny cwaniaczek. Wróciłem z bratem, a on to naprawił (śmiech).

Kiedy biłeś się po raz ostatni?
- Nie mogę ci powiedzieć.

Możesz. Ze dwa tygodnie minęły?
- (śmiech). Trzy lata. Nikt nie chce ze mną walczyć.

Podobno sporo zawdzięczasz swojemu bratu.
- To prawda. Nauczył mnie grać w piłkę. A właściwie "nauczył". Kiedy on ćwiczył strzały, stawiał mnie na bramkę, a gdy nie trafiał - kazał biegać po futbolówkę. Musiałem wykonywać tę całą "brudną robotę". On był i dalej jest moim idolem. Mam do niego wielki respekt.

Rodzina wspierała cię w karierze piłkarskiej?
- Przez cały czas. Bez nich nigdy nie zostałbym piłkarzem. To kosztowało wiele nerwów i pieniędzy. Nie dostawałem takich prezentów, jak inne dzieciaki - żadnych zwierzaków, zegarków czy rowerów. Tylko najnowszy model korków. To nie były tanie sprawy, więc bardzo je doceniałem. Pamiętam srebrne Nike Vapor, w których biegał Ronaldo, ten prawdziwy. Musiałem mieć takie same i końcu je otrzymałem. I nie miało znaczenia to, że później miałem sto odcisków. Liczyło się tylko to, bym miał buty i piłkę, a wówczas świat przestawał dla mnie istnieć.

I nigdy nie słyszałeś: "Piłka nożna może być dobrym hobby, ale powinieneś zostać lekarzem"?
- Kiedy byłem w szkole, mieliśmy za zadanie, by napisać list motywacyjny. Oddałem czystą kartkę, a nauczyciel mocno mnie za to skrytykował. Odpowiedziałem tylko: "Nie muszę tego pisać. Będę piłkarzem". Byłem pewien. Gdy niedawno odwiedziłem moją rodzinną miejscowość, spotkałem go na stacji benzynowej. Powiedział, że doskonale pamięta tę sytuację i że gratuluje mi spełnienia marzenia.

Czy to oznacza, że nie byłeś dobrym uczniem?
- No nie byłem, muszę być z tobą szczery. Miałem fatalne oceny, szczególnie z angielskiego. Ledwo przechodziłem z klasy do klasy. Nie chciałem się uczyć, nie dbałem o szkołę. Liczyła się tylko piłka. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Ojciec bardzo mnie krytykował, ale ja zdawałem sobie sprawę, że albo będę kładł beton z łopatą w ręku, albo osiągnę swój cel. I osiągnąłem.

Kto jest architektem twojego sukcesu?
- Wskazałbym całą moją rodzinę. Kiedy grałem w Parmie, moi rodzice jeźdźili co weekend 500 kilometrów w jedną stronę, bym nie czuł się samotny. Przez całe życie czuję od nich niesamowite wsparcie.

Byłeś dobrym synem?
- Jestem zodiakalnym bykiem, więc chcę rozbijać wszystkie przeszkody. Jako dziecko byłem nadpobudliwy, miałem mnóstwo energii i lubiłem podążać własnymi ścieżkami. Nie uważam jednak, żebym był złym synem. Raczej użyłbym słowa: "trudnym".


Podobno charakter dziedziczymy po rodzicach. Może twój ojciec był podobny?
- Niewykluczone. On nie miał łatwego życia. Żył w górskim regionie w Serbii. Aby udać się do najbliższego miasteczka, musiał przejść piętnaście kilometrów. I nie po zwykłej drodze, lecz także po różnych skałach. W dzieciństwie codziennie pokonywał tę drogę, aby dostać się do szkoły. Kiedy podjął decyzję o opuszczeniu Serbii, zabrał ze sobą jedną torbę z ubraniami i ruszył w drogę do Niemiec, a później do Szwajcarii. Wszystko osiągnął poprzez ciężką, fizyczną pracę przez kilkanaście godzin dziennie w fabryce części samochodowych. Myślę, że swoją niezłomność zawdzięczam właśnie jemu.

Odwiedziłeś kiedyś tę wioskę?
- Tak. Kiedy jeszcze żyli moi dziadkowie, jeździliśmy do nich co roku. Przekonałem się wtedy, jak wyglądają rejony, z których wywodzi się moja rodzina. Po kilku godzinach ciśnienie rozsadzało mi głowę, bo znajdowaliśmy się w wysokich górach. Jak już wspominałem, do tej wioski nie jest łatwo się dostać. Ostatnie dwa - trzy kilometry trzeba pokonać pieszo po różnych skałach, bo nie da się wjechać tam samochodem. To miejsce robi wrażenie, szczególnie, gdy przybywasz tam z takiego kraju jak Szwajcaria, gdzie wszystko odbywa się wedle ściśle określonego porządku.

Często podkreślasz, że czujesz się Serbem.
- W moich żyłach płynie serbska krew. W szwajcarskiej szkole nie zobaczysz miejscowych dzieciaków tłukących się na przerwach albo biegających do utraty tchu za piłką. Ja taki byłem. Czułem, że jestem inny od nich. Liczyła się tylko piłka, to był priorytet. Nawet na podwórku w większości spotykałem się z cudzoziemcami, bo Szwajcarzy mieli komputery i mnóstwo czasu spędzali w domu. My mieliśmy tylko piłkę. Kiedy odwiedziłem Serbię, przekonałem się, że jest więcej osób podobnych do mnie. Czułem się jak w domu. Myślę, że po zakończeniu kariery zamieszkam na stałe w Belgradzie. Nie jestem pewien, czy stanie się tak na sto procent, bo w dzisiejszym świecie trudno coś planować z dziesięcioletnim wyprzedzeniem. Jestem Serbem. Mówię po serbsku. Moi rodzice są Serbami.

Co sprawiło, że twój ojciec zdecydował się opuścić Jugosławię?
- To były czasy komunizmu, rządy Tito. W mieście położonym najbliższej wioski, w której mieszkał, mieściła się fabryka FAP (Fabrika automobila Priboj - przyp. red.), która produkowała części dla Mercedesa. Wszyscy mieszkańcy tego regionu pracowali właśnie tam i nikt nie narzekał. Żyło się im naprawdę dobrze - dobrze zarabiali, wszystko było tanie, mieszkali w swojej ojczyźnie. Mój ojciec zdecydował się jednak zaryzykować i wykorzystał możliwość przejścia do jednej ze współpracujących z FAP zakładów w Niemczech. To okazało się najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć. Wszystkich pięciu braci mojego taty zdecydowało się zostać, czego później żałowali. Po zakończeniu rządów Tito fabryka zbankrutowała, wszyscy mieszkańcy zostali bez pracy i pomocy ze strony Belgradu. Ludzie musieli sobie radzić za sto euro miesięcznie i znaleźli się w tragicznym położeniu. Moja rodzina ostatecznie trafiła do Szwajcarii - chyba najlepszego kraju w Europie do życia.

Rodzice chyba dbali o to, byś wychowywał się w serbskiej kulturze.
- To prawda. Nie tylko w domu, ale również w towarzystwie. Często chodziliśmy do jugosłowiańskiego klubu, w którym spotykaliśmy się z rodakam. Dorośli uczestniczyli w ludowych tańcach, a dzieciaki biegały za piłką na podwórku. Razem świętowaliśmy nadejście Nowego Roku, odpalając petardy i fajerwerki. Trzymaliśmy się bardzo blisko siebie, szczególnie w latach 90. Teraz każdy ruszył w swoją stronę i zajął się własnym życiem. Wspomnienia jednak pozostaną na zawsze.

Teraz jesteś w Legii. Znasz przydomek naszego klubu?
- "Wojskowi".

Jak się czujesz jako żołnierz?
- Czuję dużą moc. Kiedy masz tak wielką armię na trybunach za swoimi plecami, czujesz siłę na boisku. Wiem, że Legia to wojskowy klub i dlatego uważam, że to odpowiednie miejsce dla mnie. Kiedy byłem w Szwajcarii, musiałem stawić się na naborze. Zdobyłem ponad 160 na 180 możliwych punktów. Byłem jednak profesjonalnym piłkarzem, nie mogłem marnować czasu na wojsko. Teraz mogę poczuć namiastkę bycia żołnierzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz