poniedziałek, 28 września 2015

Czy to prawda o Lechii? kilka kwestii by wyjaśniało :(

Lechia w tym sezonie gra tak, jak buduje ją Adam Mandziara. Na alibi. Na boisku i w gabinetach obecnych zarządców gdańskiego klubu chodzi jedynie o stwarzanie pozorów. Właściciele sprowadzają niby-wzmocnienia, budują niby-zespół, który pozornie ma walczyć o mistrzostwo Polski.

Przypadek Lechii jest idealny, aby pokazać patologie, które rozpanoszyły się w futbolu. Zacznijmy od tego, że tak naprawdę nie wiadomo, kto jest jej właścicielem. Odkąd w styczniu 2014 r. wyszło na jaw, że w Lechii zmienił się właściciel większościowy, czekaliśmy aż dwa miesiące, aby klub podał szczegóły. Ogłoszono, że 57 proc. akcji klubu należy do Lechia Investment. Ta w całości należy z kolei do zarejestrowanego w Szwajcarii funduszu Private Equity W&C Vermögensgesellschaft AG, należącego głównie do niemieckiej grupy ETL (skupia 600 kancelarii prawnych), która jest własnością Franza Josepha Wernze i Lu~sa Filipe Vieiry, prezesa Benfiki Lizbona.

Po kilku miesiącach wyszło na jaw, że jednym z inwestorów w szwajcarskim funduszu jest też Roger Wittmann, właściciel agencji menedżerskiej Rogon, dlatego w Lechii grało na wypożyczeniach kilku jego piłkarzy. Jako jednego z przyszłych inwestorów na stronie klubu przedstawiono również Thomasa von Heesena, ale po tym, gdy 1 września został... trenerem Lechii, zdecydowanie się tego wyparł. Spekuluje się, że w jakiś sposób zaangażowani w ten biznes mogą też być inwestorzy z Arabii Saudyjskiej, Angoli, Serbii, a nawet właściciel Hoffenheim Dietmar Hopp i że ostatnio wypisał się Wittmann. Prawdy możemy nigdy nie poznać.

Wiemy już jednak, po co tej niezidentyfikowanej grupie ludzi była Lechia. W Gdańsku zbudowano paraklub, który jedynie przy okazji miał osiągnąć sukces sportowy. Przede wszystkim zajmuje się wypłacaniem pieniędzy, które klub otrzymuje z Canal+, od sponsorów i biletów. Do Lechii przyszło aż 44 zawodników, odkąd zimą 2014 r. pojawili się nowi właściciele. Za każdy transfer, ale też przedłużenie kontraktu, agentom należy się kasa. Za każdym razem ktoś więc korzystał, bardzo często Mariusz Piekarski.

Jednym z jego klientów jest Maciej Makuszewski, który do Gdańska został wypożyczony zimą 2014 r. Lechia wykupiła go po rundzie w czerwcu 2014 i podpisała kontrakt do 2018 r. Po ledwie 12 miesiącach słabej gry przedłużył umowę do 2020 r. Identycznie było z innym klientem Piekarskiego, Arielem Borysiukiem. Został do Lechii wypożyczony na sezon 2014/15. W kwietniu klub poinformował o wykupieniu Borysiuka i podpisaniu umowy do 2018 r. A już w lipcu o podpisaniu następnego kontraktu przez Borysiuka, tym razem do 2020 r. Po co tyle umów? Bo z każdej jest prowizja dla menedżerów.

Stojan Vranješ, zanim pod koniec sierpnia został sprzedany do Legii, przedłużył jeszcze umowę w gdańskim klubie. Kto nie chciał pójść na współpracę z menedżerami rządzącymi Lechią, jak Nikola Leković, wędrował do rezerw i był usuwany z klubu.

Piekarski od początku wypiera się swojej roli w paraklubie, choć nazywany był „szarą eminencją Lechii”. Ale sporo czasu spędza w biurze prezesa Mandziary, byłego agenta, o którym niegdyś właściciel Wisły powiedział: „Za każdym razem, gdy powie ci: » dzień dobry «, wystawi potem rachunek na 700 tys. euro”. Piekarski łącznie umieścił w Lechii przynajmniej ośmiu piłkarzy.

Ile pieniędzy wypłaciła Lechia menedżerom, nie wiadomo. W Gdańsku pracuje też inny menedżer Marek Jóźwiak, oficjalnie nazywany "szefem skautingu i menedżerem kadry". W Lechii umieścił kilku młodych piłkarzy swojej agencji, w której rzekomo zawiesił działalność. Z Piekarskim koleguje się od czasów pracy dla Legii. Dla niej Jóźwiak jako szef skautingu wyszukiwał młodych zawodników, ale do swojej agencji podpisywał ich wtedy... Piekarski.

Tworzenie paraklubu mogły wizerunkowo przykryć głośne transfery i sukcesy zespołu. Na koniec okna transferowego - Miloš Krasić, weteran z CV, jakiego w ekstraklasie nie było (zwycięzca Pucharu UEFA z 2005 r.), czy Sławomir Peszko, wciąż powoływany do reprezentacji Polski. Tyle że trudno się im zaadaptować w zespole budowanym bez ładu i składu. W meczu Pucharu Polski z Legią ofensywny kwartet tworzyło czterech skrzydłowych, bo w kadrze jest ich nadmiar.

Przyszłość paraklubu jest zagadką. Zarząd Lechii jest coraz chudszy, obecnie jednoosobowo tworzy go Mandziara. Główny sponsor Lotos zrozumiał, o co chodzi w tej grze, i zmniejszył dofinansowanie. Przekazywał ok. 5 mln zł rocznie, ale zgodnie z umową spółka paliwowa kwotę ustalała co rok. I teraz zobowiązuje się płacić mniej więcej połowę tego co dotąd. Mandziara w odwecie zerwał współpracę z akademią Lechii sponsorowaną przez Lotos, który na kilkanaście ośrodków na Wybrzeżu łoży rocznie 1,5 mln rocznie (pieniądze nie były do dyspozycji klubu, jedynie dla akademii). Mandziara z akademią walczy dziś w sądzie o bezprawne użytkowanie przez nią herbu. Odcięcie się od dopływu 3 tys. szkolonych dzieciaków trudno uznać dla klubu za dobry prognostyk na przyszłość.

Na straży wypłacalności klubów ekstraklasy powinna stać komisja licencyjna. Gdy zapytaliśmy jej szefa Krzysztofa Sachsa, co można wywnioskować z dokumentów przedstawianych przez Lechię, usłyszeliśmy, że gdański klub coraz bardziej się zadłuża. Ale właściciele przekonują, że gwarantują spłatę zadłużenia. Mandziara na spotkaniu z wierchuszką kibicowską usłyszał, że podniosą każdy kamień, aby go znaleźć, jeśli zostawi Lechię w kłopotach.

Niedawno na trening gdańskiego paraklubu przyjechał Albańczyk Fatmir Hysenbelliu. Kibice zaczęli szydzić, że oto wylądował 45. piłkarz. Ale rzekome dwutygodniowe testy to skutek poszukiwań nowych inwestorów. Irfan Hysenballiu, ojciec zawodnika, jest po prostu jednym z najbogatszych Albańczyków.

I tylko kibiców Lechii żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz